niedziela, 26 grudnia 2010

Świąteczny czas...

Świąteczny czas, rodzinny czas...
Tylko nas dwoje...
Przygotowania do Wigilii... bez stresu, bez pośpiechu, bez zadyszki...
W pracy na szczęście w Wigilię dostajemy wolne. Można wtedy, jak to mam w zwyczaju pojechać rano na targ, by kupić choinkę- żywą, pachnącą, kłującą... Zawsze to ja jadę i ja wybieram. Potem "pan domu" ma za zadanie usadowić ją odpowiednio w stojaku. Ta tegoroczna ma trochę krzywy czubek, ale to chyba właśnie mnie w niej urzekło. Wszak ci mniej idealni mają zawsze pod górę, więc pomogłam jej i zabrałam ze sobą. Ustroiłam w biel, złoto, odrobinę czerwieni, w tym roku bez łańcuchów, bez rafii i wstążek - tylko "wieszadełka" i lampki. Zamiast szpica też taka nasza domowa tradycja, czyli mój ślubny stroik do włosów z koralików i kwiatów z szyfonu, wygląda z daleka jak gwiazda betlejemska.
Gotowanie barszczu, fasoli odbywa się "samo" gdy ja ubieram choinkę.
Potem tylko ustrojenie stołu, ostatnie poprawki domowego porządku i pieczenie ryby. Od zasiadania do stołu dzielą nas już tylko minuty. Włożenie prezentów pod choinkę. Chwila na zmianę toalety na bardziej wieczorową i odświętną i już...
Po kolacji, późniejszym wieczorem niezależnie, czy słodkości jest mniej czy więcej, piekę jeszcze chociaż jedno małe ciasto, żeby aromat świąt wzmocnić zapachami korzennych przypraw, też mi to już mocno weszło w nawyk i pewnie tak zostanie.






Czego by nie mówić o świętach, że są szczególne, że nie możemy sie ich doczekać, że budzą w nas miłe wspomnienia z dzieciństwa, to zawsze niezmienne jest to iż są za krótkie. Szybko nadchodzą i szybko odchodzą, ale ja nie zamierzam od razu pozbywać się choinki i wszystkich ozdób, zawsze się nimi cieszę ile tylko mogę. Niektóre ozdoby zrobiłam sama i to dużo wcześniej zaczęłam niż w poprzednim roku. Pisałam, że postanowiłam zrobić sama kolekcję szydełkowych gwiazdek i udało mi się - niektóre chcę wam zaprezentować. Jak na samouka to chyba całkiem niezły wynik pracy.




Szklane aniołki i ptaszki to te przywiezione z Zakopanego w październiku. Zostały ozdobą świeczników.




Drewniane figurki mają już kilka ładnych lat, ale są takie śliczne, że nawet brak skrzydełka czy łyżwy nie jest w stanie odebrać im uroku.


Z kolei te ozdoby z masy gipsowej to też mój wytwór. Z pomocą w ozdabianiu przyszły mi koronki i koraliki oraz różne kształty z gąbki.




 Nawet sypialnia z okazji świąt została ocieplona kroplą czerwieni, żeby tutaj tuż przed snem też poczuć ich klimat.
Chociaż w Wigilię nie było ani deka śniegu, to ktoś wysłuchał moich próśb i w Boże Narodzenie rano spadło go wystarczająco, by znowu było biało i świątecznie. Dzisiaj też cały czas sypie i jest pięknie. W sam raz na spacer.
A więc nie zanudzam pań już dłużej tylko ubieram się ciepło, zabieram termofor pod pachę i ruszam z mym, znowu czystym psem (podczas odwilży zmieniła się z bicolora w tricolora), na poszukiwanie tego co się kryć może POD śniegiem...
Życzę miłego, pogodnego popołudnia i ostatnich świątecznych chwil w rodzinnym gronie.



czwartek, 16 grudnia 2010

Przedświąteczny czas...

Oj leci ten czas nieubłaganie. Ledwo był listopad a tu już Święta tuż tuż... I czego by nie mówić o zimie i szaleństwie przedświątecznym to i tak bardzo lubię ten czas. Mimo, że mróz, ale przynajmniej śnieg pięknie się skrzy i okrywa pierzyną dachy i drzewa, bajkowy stwarza nastrój. Mimo, że w sklepach kolejki i tłok, ale to da się ominąć jak tylko się wcześniej pomyśli. Mimo, że wszystkie gospodynie szaleją z porządkami, a ja mam nieumyte okna... To wszystko nieważne. Ważne jest to, że będzie czas tylko dla rodziny. Ważne jest to, że wspólnie się zje w wigilię Bożego Narodzenia. Ważne jest to, że w zdrowiu i spokoju.
I w miłym otoczeniu. O to też trzeba zadbać.
Zaczynam stwarzać nastrój...
Oto co wymodziłam z zużytej tortownicy i szyszek.
W końcu znalazłam jej sposób na "drugie" życie.


Poduchy ożywią trochę monotonny krajobraz za oknem...


Wianki tradycyjnie zawisły na drzwiach do domu i do mieszkania.


I szyszkowe wianuszki na druciku też się odnalazły w tym otoczeniu.


To wszystko nowe rzeczy, starych z tamtego roku jeszcze nie wyciągnęłam, a tez jest tego tyle...

A teraz pozdrawiam wszystkie odwiedzające i życzę spokoju i odprężenia w ten przedświąteczny czas.
Agnieszka.

piątek, 5 listopada 2010

Gdzie byłam, co robiłam...

Jesień naprawdę jest łaskawa tego roku, a więc korzystając z okazji wyprawiłam się w nasze piękne Tatry. Zakopane w miarę luźne, bo środek tygodnia był prawie, ale i tak większość czasu to pobyt w okolicach Bukowiny... Sprzeczne krajobrazy, które nas przywitały były małym zaskoczeniem. Na południowych stokach piękne barwy jesieni pomalowały drzewa na wszystkie odcienie żółci, rudości i brązu, a po drugiej stronie drogi, były stoki pokryte śniegiem i to całkiem sporym...





A poza tym piękne góry prawie na wyciągnięcie ręki...
















Ale oprócz dotleniania się, ograbiania lasów z szyszek i mchu :), przywiozłam jeszcze garść inspiracji w postaci podpatrzonych (w "anielskim sklepie") aniołecków- muzykantów...
I już pierwszy chórek przeze mnie uszyty ćwiczy zawzięcie:


Oj maluśki, maluśki, maluśki...


Oprócz tego oczywiście wyszłam z rzeczonego sklepu z paczką starannie zapakowanych szklanych aniołków i ptaszków z dmuchanego szkła kruchych jak nie wiem co... Nie mogłam się powstrzymać.
Niniejszym więc sezon tworzenia ozdób świątecznych uważam u siebie za otwarty :)
Celem w tym roku jest produkcja szydełkowych gwiazd :)
Zobaczymy czy mi coś z tego wyjdzie, dodam tylko, że z szydełkiem się dopiero poznaję, hehe.

Na pożegnanie jeszcze tylko już "moje" beskidzkie widoki jeszcze w kolorach jesieni....




niedziela, 24 października 2010

W pogoni dnia codziennego...

Tak sobie myślę, że....


No właśnie. Że jesień tego roku jakoś tak mnie dziwnie cieszy. Niby nic szczególnego, a jednak jestem jakaś inna... W ubiorze preferuję żywe kolory, nasycone: czerwień, pomarańcz, kiwi, turkus, fiolet, amarant i choruję na coś w kolorze miodowym. Ostatnio wróciłam do chodzenia w spódnicach i sukienkach. Chyba po prostu jestem szczęśliwa. A szczeście czerpię z czego się da. Z koloru jesiennych liści, z trzymania w kieszeni kasztanów, z picia herbaty z sokiem z jarzębiny, ze słonecznych dni, z ładnej pogody (mimo że ogladam ją zza okna w pracy). Gdy niekiedy opowiadam innym o tym co robię, co lubię robić, co mi przynosi szczęście, widzę czasem, że nie rozumieją... nie ogarniają tego, że takie z pozoru "głupoty" mogą pocieszać, przynosić zadowolenie, zwiększać znacznie ilość endorfin we krwi... że są odskocznią od codzienności i ucieczką od rutyny dnia codziennego, zabawą w wydobywanie z siebie na nowo małego dziecka.
Ale jak sie nie zadumać o takim poranku...

Jak się nie cieszyć z takich chwil za dnia...

I takich chwil wieczorem...


A nocą nie pomyśleć o tym, że piękno jest wszędzie...


O chęci zakupu dyni powiedziałam ostatnio mojej przyjaciółce i proszę kilka dni później już do mnie zawitała. Dodam, że to "swojska" dynia, prosto z grządki :) Dzika róża z tego samego źródła :)
A wszystko bez zbędnych pytań: a na co to? a do czegoś to będzie? a po co to robisz?
I bez tej chwili konsternacji, kiedy odpowiadam: -a tak sobie, na ozdobę.

A na koniec, parafrazując tytuł książki i filmu, rada:
"Jedz, ciesz się i rób co lubisz"
A będziesz szczęśliwa.

P.S. Przepis na sok z jarzębiny:
Składniki:

1 kg owoców jarzębiny (przemrożonej), 1,5 kg cukru, 0,5 litr wody, 1 kg owoców czarnego bzu.

Jarzębinę zasypujemy cukrem, dodajemy wodę i bardzo wolno gotujemy przez pół godziny. Następnie dodajemy bez czarny i gotujemy przez następne pół godziny. Wszystko cedzimy przez sitko. Powstały sok przelewamy do czystych słoiczków i odwracamy dnem do góry. Całość nakrywamy kocem w celu suchej pasteryzacji.
Sok leczy przewód pokarmowy oraz jest pomocny w leczeniu wszelkich przeziębień i stanów zapalnych górnych dróg oddechowych.

niedziela, 3 października 2010

Jesień swoje dary nam niesie...

 Cieszę się ciepłymi promykami przemykającymi się spomiędzy chmur.


Podobno to ostatnie dwa tygodnie ciepła, a potem to już tylko hibernacja nas ratuje do marca.
Ciekawe czy te prognozy chociaż w połowie się sprawdzą.
Oby nie... Na razie cieszę się tym co jest...
Kasztany lubię zbierać, wtedy czuję się troche jak małe dziecko. Lubię je za tą gładką lśniącą w słońcu skórkę, za piękny wyrazisty kolor.



Lubię jesienne kwiaty, winobluszcze nabierające kolorów płomieni, paciorki głogu kołyszące sie na gołych już gałęziach.
I tak dochodzę do wniosku, że jednak jesień też może być urocza i miła. Wszystko zależy jak aura nas rozpieszcza.







 Te dary to nie tylko piękne krajobrazy, ale też plony owocowo- warzywne.
Śliwki, dynie, jabłka, orzechy,winogrona, grzyby...
A jak grzyby to aromatyczna grzybowa z łazankami i szczypiorkiem...





 
Pozdrawiam niedzielnie i życzę naładowania baterii na nadchodzący tydzień...

środa, 22 września 2010

Ocieplacze...

Dwa jesienne ocieplacze zrobiłam ostatnio spontanicznie. W ramach protestu, a co! Protestować chcę przeciwno szarości i burości w jesienne dni. Chcę koloru i radosnych doznań wizualnych. No to sprawiłam sobie dwa golfy- niegolfy. Jeden węższy, a drugi szerszy, bardziej luźniejszy. Można nosić razem, można osobno. Do każdego mam pod któryś z kolorów berecik i kapelutek. Kolory nawiązują do jesiennych jabłuszek i śliweczek. Brzegi obleciałam na szydełku,żeby było ciekawiej. Jestem początkująca w tym temacie, więc uchybienia jeśli jakieś widać, no to cóż... Ale miło spędziłam dwa popołudnia, a cieszyć się będę całą jesień. Dodam, że ja jestem okropny zmarzluch, nigdzie nie ma prawa mi wiać, muszę szyję mieć szczelnie owiniętą i czapkę noszę od pierwszych przymrozków, więc praktycznie cały czas w użyciu w jesienne i zimowe i nawet wiosenne dni są u mnie różne szaliki ( i włóczkowe i bawełniane i apaszki), bez nich nie wychodzę z domu, czapki też i te cienkie i grube na mrozy, ale ostatnio zgubiłam gdzieś mój fioletowy szal i nie mogę go odżałować. Ile czasu ja myślałam, gdzie go mogłam przesiać... Ech... No i z tego powodu powstał ten śliwkowy mini komin. Bo do twarzy mi w tych kolorach, a i najzwyczajniej w świecie je lubię. Może wy w komentarzach napiszecie o swoich ulubionych barwach. Co nosicie jesienią?




Pozdrawiam wszystkie odwiedzające i zaglądające i komentujące.
Pogoda na razie nas rozpieszcza pięknym babim latem...

środa, 8 września 2010

To już jesień?

Cóż, pytanie warte sto punktów...

Temperaturka już jesienna, pogoda co kilka dni też. Wrzosy już kwitną i okna dachowe rankiem zamglone od skroplin. Klucze kaczek i bociany już można oglądać w podróży do cieplejszego kraju.
Lato jak z dnia na dzień przyszło, tak z dnia na dzień odeszło. Upalne noce i poranki z gorącym powietrzem wrócą dopiero za rok. Ale zamiast przejrzystego, kryształowego powietrza mogę oglądać zamglone pejzaże i pola osnute dymem. Zasadzę cebulki czosnków ozdobnych, będą dobrą lokatą, która wiosną ucieszy me oczy kolorami. Już niedługo kolory drzew znowu zachwycą mnie swoją malowniczym urokiem, rudoście i żółcienie, zielenie i brązy... Orzechy włoskie i laskowe takie soczyste i słodkie, już od tygodnia się nimi nasycić nie mogę. Jedna z kilku rzeczy, których nie lubię o tej porze roku to moja podatność na wszelkie zdradliwe zasadzki w postaci infekcji i choróbsk. Jak co roku właśnie utknęłam w domu i kuruję się miodem, cytryną i kilkoma tabletkami. Nie cierpię być chora. Z powodu wolnych rąk i jednego łażącego za mną pomysłu na wykorzystanie ostatnio kupionych ramek (przemalowałam je najpierw na biało), dzisiaj pracowicie przeleżałam w łóżku cały dzień.
Oto owoce tego dnia. Wyszły słodko, trochę dziecinnie i w sam raz pasują do klimatu.




A taki koniec weekendu mieliśmy w niedziele za oknem.



Podwójna tęcza, żywe kolory, padający deszcz i świecące słońce. Pięknie!

Pozdrawiam i trzymam kciuki za lepszą pogodę.

czwartek, 2 września 2010

Losowanie candy...

Wczoraj był ten dzień, a dzisiaj wyniki losowania....
Aby nie trzymać Was dłużej w niepewności przedstawiam zwyciężczynię...


Bardzo proszę o kontakt mailowy z adresem do wysyłki.
Pozostałym uczestniczkom okropnie dziękuję za tak liczny udział.
Pozdrawiam serdecznie i zmykam do pracy.
Miłego dnia!

środa, 1 września 2010

To, co lubię...

Do zabawy krążącej po naszych blogach zaprosiły mnie Ania i Basia
Zabawa polega na tym, że mam napisać kto mnie zaprosił, napisać 10 rzeczy, które lubię i wyznaczyć kolejne 10 osób do kontynuacji... Ale tyle chyba nie uzbieram...
A więc, jeśli nie wiecie tego jeszcze- to lubię:
- mój dom i życie rodzinne
- podróże małe i duże
- książki,albumy,gazety
- ciepłe klimaty i ciepłą atmosferę
- poznawać nowości
- słuchać muzyki
- pisać piórem
- upiększać mój dom
- długie rozmowy w miłym towarzystwie
- luz, swobodę, beztroskę i nieskrępowanie

Ja zapraszam ikę,sentimental living, mię, dekolandię i margaret(maggie).

niedziela, 29 sierpnia 2010

Cały czas coś robię...


No właśnie...
Rzadko kiedy się zdarza, abym się ewidentnie nudziła.
Cały czas coś robię.
Nie zawsze są to czynności pożyteczne, o nie!
Czasami usiądę na sofie pod oknem dachowym i pogapię się na chmury, z kuchni popatrzę na kolejny niepowtarzalny zachód słońca, rozłożę się na balkonie i zapatrzę na góry słuchając szumu drzew...
A czasami są takie dni, że pomysłów mam bez liku i jakimś zbiegiem okoliczności mam też potrzebne rzeczy do realizacji tychże...
Oczywiście tak było i wczoraj...
Rameczki ikeowskie odmieniłam raz-dwa.
Kawałkiem bawełny przetarłam je białą farbą, w międzyczasie druknęłam napisy, a na koniec pistoletem na klej przylepiłam od tyłu koronkę.
Cieszą moje oczy ilekroć teraz podnoszę wzrok.
Stanęły na moim biurku, które mi służy jako miejsce na laptop, albo podręczny warsztat pracy.
Długo przestawiałam różne pierdółki po tych półeczkach i nic mi nie pasowało, aż w końcu powyciągałam w otchłani pudełek różne materiały i wszystko się ślicznie zgrało...



Ostatnio ostro zabrałam się za kontynuację haftu, który zaczęłam sporo czasu temu...
Podgoniłam go trochę do przodu, ale znowu stanęłam na tle, tym razem...
Przemalowałam też podstawę lampy, choś dłuuugi czas była w stanie nietkniętym i taka mi się podobała, ale jakies dziwne maleńkie robaczki mi zaczęły po niej spacerować i musiałam coś z tym zrobić.





Mając już pędzel w ręku zamalowałam wreszcie klapę od schodów na stryszek, bo straszyła od dnia przeprowadzki. Dołożyłam dwa wzory z szablonu i może być.
Ostatnio zawijasy szczególnie się wdarły w moje poczynania. Pewnie też za sprawą lnianych poduszek, które szyłam dla dwóch miłych pań.


Na zakończenie tylko szybciutkie zdjęcie z ukończonego balkonu.
Wszystko przebiegło bardzo zgrabnie i w ciągu tygodnia mam już wszystko z powrotem na swoim miejscu.Teraz tylko wypatrywać ładnej pogody.


Której również i Wam życzę w nadchodzącym tygodniu.
Uściski śle

czwartek, 26 sierpnia 2010

Podusia i poduszka...

Moje "biscornu", czyli mały szpilkowy jeżyk - gotowe.
Może nie taki mały... Bo szpilek mam dużo i muszą się wszystkie w nim zmieścić albo na nim?
Mimo tego, że w gruncie rzeczy jest to nie za duża pierdółka, jednak trochę czasu mi zeszło przy nim.
Ale udał mi się, powiem nieskromnie.





Teraz mój warsztat krawiecki ma gadżet - "elegancja francja"...
Nie muszę już chować szpilecznika po kątach przed obcymi...

Pozdrawiam serdecznie i już odmierzam godziny do mojego wolnego weekendu, bo mam kilka nowych projekcików do wykonania.
Pa pa...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...