poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Kulinarne rarytasy...


Wolny weekend sprawił, że chętnie, nawet pomimo dużego upału, zajęłam się obiadem.
Risotto z kurkami było wyśmienite. Pod wieczór jeszcze zrobiłam pierwszą partię dżemu dyniowego, którego byłam bardzo ciekawa i nie zawiodłam się na przepisie Jagody.







To prawdziwa bomba na jesienno-zimowe dni, które nieubłaganie się zbliżają.
Prawda, że same kolory już nastrajają pozytywnie? I te wspaniałe zapachy... 
Cynamonowy, waniliowy i specyficzny zapach gałki, którą sypię zawsze też do risotta, żeby pogłebić smak. W planach mam jeszcze wypróbowanie dżemu marchewkowego, bo ogólnie za dżemami przepadam.
Nigdy jeszcze sama nie robiłam takich przetworów, za to często zostawałam obdarowywana przez przyjaciółkę, której mama robi wyśmienite powidła śliwkowe i różne konfitury. Takiego podarunku nigdy nie jestem w stanie odmówić :) i przyjmuję z otwartymi ramionami. Na niedzielne śniadanka w środku zimy są  najlepsze na świecie. W tym akurat przypadku skusiła mnie ta dynia, jako że smak jej lubię, a w sklepach nie ma nic co by tak smakowało i pomyślałam, że przepis w sam raz na pierwsze "koty za płoty" z robieniem dżemu. Jutro zabieram pierwszy słoiczek do degustacji dla koleżanek z pracy. Zobaczymy co powiedzą i czy zgadną z czego takie łakocie można wyczarować.


P.S.
W wolnych chwilach tworzę już niespodziankową nagrodę w moim candy, które trwa do soboty włącznie.
Serdecznie zapraszam, chętni mogą się jeszcze zapisywać.

Ślę Wam pozdrowienia na ostanie dni wakacji.
Agnieszka.

środa, 24 sierpnia 2011

IKEA 2012

Właśnie w poniedziałek trafił w moje ręce nowiutki i pachnący jeszcze farba katalog IKEA 2012. Potrzebowałam dwóch dni, żeby się nim nacieszyć. Dzięki temu, że jest większego formatu wszystko bardzo dobrze widać i więcej jest do podziwiania. W oko wpadło mi kilka aranżacji, które są bliskie moim gustom.
I tak, jeśli kuchnia - to taka:


Jeśli sypialnia- to taka:


Jeśli łazienka - to taka:


Jeśli kącik jadalny - to taki:


Jeśli miejsce do pracy - to takie:


Jeśli weranda - to taka:


Jeśli spiżarnia- to taka:


A poza tym trochę kolorów:

























i uroczych dodatków:

 

Na pewno zasiądę i do tego katalogu jeszcze nie raz.


Jeśli chcecie oglądnąć katalog juz teraz to wystarczy zrobić poniżej "klik".



piątek, 19 sierpnia 2011

Candy niespodzianka...


Skoro już odwiedziło mnie tyle osób czas jakoś uczcić taka okrągłą liczbę, więc ogłaszam CANDY. Nie wiem jeszcze co będzie nagrodą, ale obiecuję, że wymyślę coś fajnego. Termin zapisów upłynie 3 września i nazajutrz w niedzielę odbędzie się losowanie. Zasady takie jak zawsze: podlinkowane zdjęcie u siebie na blogu (jeśli się go ma) i komentarz pod tym postem. Przy okazji prezentuję jaka zawieszkę na drzwi sobie zmajstrowałam, żeby nie było wątpliwości co jest za drzwiami.




Serdecznie zapraszam do zabawy, a tymczasem kilka zdjęć z mojego słonecznego (wreszcie!) balkonu.











Życzę całego weekendu w takim pięknym słońcu.
Agnieszka.

sobota, 13 sierpnia 2011

Door stoper...




Nie wiem jak tak naprawdę po polsku nazwać rzecz, którą ostatnio stworzyłam.
Hamulec? Spowalniacz? Zatrzymywacz? Nietrzaskacz?
Tak, nietrzaskacz! Chociaż pewnie dla cudzoziemca "nietrzaskacz" byłby ostatnim faworytem, ja pozostanę przy tej propozycji.
A rzecz wzięła się stąd, że przy okazji dopuszczalnej dla mnie temperatury na zewnątrz lubię pootwierać wszędzie okna i czuć lekki ruch wiatru po nogach tudzież twarzy. Ostatnio jednak niefortunnie wpadł do domu przeciąg i tak walnął oknem w sypialni, że zaczęło skrzypieć i przemieszczać się delikatnie u podstawy, o czym jeszcze nie wie szanowny współmałżonek- no i tak lepiej.  Okna nowe, ledwie trzy lata wstecz wstawione. Pomyślałam, że jeśli tak walną drzwi w salonie, z racji swoich rozmiarów, pewnie wogóle wyjdą z futryn i jesień w takich warunkach będzie jesienią średniowiecza, kiedy wiadomo jak ciepło na zamkach bywało.  Wygrzebałam w zabawkach Bianki gumową piłeczkę i podkładałam co rano pod drzwi, ale inteligentny nasz zwierz zabawkę uparcie wyciągał i zabierał, nie chcąc się nią z drzwiami dzielić. To oczywiście nic, że piłki są trzy i jeszcze nie widziałam, żeby naraz trzech używała. Z wizją, śniegu i deszczu zacinającego na kanapę przed oczami jeśli dalej tak pójdzie, wpadłam na pomysł uszycia woreczka. Po mojemu.To nie mógł być byle jaki worek. Jak widać byle jaki nie jest, ma rączkę do przenoszenia i mieści 2,5kg grochu.  Gotowy w 15 minut. Taki mały, a jaki praktyczny.



Nie wiem jak to sie stało, ale w końcu jest weekend i jest też ładna pogoda. W związku z tym kilka zdjęć z kanapowego przytuliska, które nas przygarnia we wszystkie wieczory, bez wyjątku. Stałym punktem w naszym programie dnia jest wzięcie tego miejsca w posiadanie na wieczorne seanse filmowe. Przez resztę dnia kanapa jest najulubieńszym punktem obserwacyjnym Bianki. Może mieć kuchnię na oku nawet śpiąc :)













Na koniec życzę słonecznego długiego weekendu.

P.S. Zapowiadam, że już niedługo odbędzie się candy z okazji 50-cio tysięcznych odwiedzin.

Uściski Wam śle
Agnieszka.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Cieszyn cz.2...

Z racji tego, iż nadal pada pokażę zdjęcia z tej cieszyńskiej Wenecji skoro był to jedyny słoneczny dzień w całym moim urlopie, chociaż też nie w pełni,bo po południu i tak padało.
A więc zaczniemy od zejścia ulicą Głęboką, niegdyś zwaną Polską. Idąc w dół po lewej stronie w podcieniach wpadły mi w oko śliczne, raczej bardzo stare kafle ścienne. Z miłą chęcią bym takie widziała u siebie na ścianie... 




Ulica Stary Targ, jak widać do dzisiaj zasługuje na swoje miano.


U wylotu ulicy kierujemy się w lewo, w stronę mostu Przyjaźni.
Tu juz widać pierwsze budynki w czeskim Cieszynie.

Z mostu możemy popatrzeć na stronę polską
i na stronę czeską z ładnym dużym parkiem nad brzegiem rzeki.


Wracając z mostu wchodzimy w pierwszą ulicę w prawo i już jesteśmy na ulicy Przykopa.
Bardzo obiecujący widok jaki się rozpościera przed naszymi oczami wabi do siebie kusząco swoim spokojem i wrażeniem zatrzymania czasu. Brukowana, a nie asfaltowa droga. Stare, chociaż elektryczne latarnie. Omszałe mury pokryte winobluszczem.


Gdybyśmy mieli wątpliwości gdzie zmierzamy, podpowie nam to nie znak, a latarnia.

Nazwa Wenecji wzięła się właśnie od tego małego potoczku płynącego wdłuż raz prawej, raz lewej strony drogi. W dawniejszych czasach przy tej ulicy mieściły się warsztaty rzemieślników, którzy z racji zawodu potrzebowali dostępu do bieżącej wody.


Ten uroczo wyglądający domek kryje w swoich podwojach restaurację, do której dostajemy się po mostku przerzuconym nad rzeczką. W pogodne dni można usiąść w ogródku, a w deszczowe, nic nie tracąc z widoku, schować się w oszklonej werandzie obok chałupki.





Nawet na latarni znajduje się nawiązanie do historii, a mianowicie orzeł Piastów cieszyńskich, który był w godle Księstwa cieszyńskiego i jest do dzisiaj w herbie Cieszyna.


Zapuszczając się coraz głębiej w ten jakby zapomniany zakątek, odkrywałam co rusz same "perełki". W końcu baterie w aparacie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, co uznałam za absolutny sabotaż jakiejś ciemnej siły :) Nie bylo szans na jakikolwiek kiosk w tym miejscu, więc męczyłam aparat, żeby chociaż zrobić jeszcze tylko to jedno zdjęcie i jeszcze jedno i jeszcze... Wyłączał się czasem nawet zanim zdążyłam zdusić przycisk migawki, ale moja upartość i tak nie dała za wygraną. Tylko dzięki temu dzisiaj zobaczcie moimi oczami ta opustoszałą w środku dnia uliczkę.




















Ostatnim razem tu będąc żałowałam, że nie zrobiłam kilku zdjęć, więc tej okazji nie mogłam przepuścić. Jest to warsztat kaflarza- zduna. Patrząc na te kafle zapragnęłam zostać posiadaczką pieca dla samej tylko przyjemności posiadania takich  kafli. Chociaż gdyby przyszło do wyboru, to nie umiałabym się zdecydować na jeden wzór. Są takie śliczne, że w końcu ucieszyło mnie to, iż pieca kaflowego w moim domu mieć nie mogę i tym samym nie doświadczę bezsennych nocy na rozmyślaniu, które z nich wybrać :)

Jeszcze tylko zaciekawione spojrzenie rzuciłam na płaskorzeźbę na jednej z kamieniczek, którą czas już połowicznie zatarł i odczytać nie można co tam jest napisane.

W drodze już powrotnej w stronę rynku w głebi bocznej ulicy zahaczyłam okiem o ładnie zdobioną fasadę i uprosiłam aparat, aby się nade mna jeszcze ten ostani raz zlitował. Niestety już nie miałam czasu zapuszczać się bliżej, ale czyż nie jest dobrze zostawić sobie czasem odrobinę na potem? Żeby przy kolejnej wizycie mieć o co prosić aparat? :)
Może, jeśli pogoda dopisze w niedziele wybiorę się na Targ Staroci, który tu się odbywa w pierwszą niedziele miesiąca.

Z miejsca, w którym kalosze i parasol są na liście numerem jeden pozdrawiam ciepło tych, którzy pamiętają jak wygląda wakacyjny, ładny dzień.

Do zobaczenia niebawem - Agnieszka.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...